Podróż autokarem do Anglii cz. 1

W innym artykule przedstawiłem oczywiste sposoby przedostania się na Wyspy Brytyjskie: samolot, samochód, pociąg i autokar. W dzisiejszym wpisie skupię się na tym ostatnim, chcąc przybliżyć Wam tę długą, lecz mimo wszystko ciekawą podróż. Nie jest ona pozbawiona wad, ale ma kilka zalet, o czym później. Tę swoistą recenzję podróży oprę o własne doświadczenia związane z firmą AGAT.  Co prawda firm transportowych jest więcej, ale po przetestowaniu kilku z nich, osobiście z czystym sumieniem mogę polecić właśnie tę. A przede wszystkim z AGAT-em jeździłem najwięcej więc mam pewność, że przedstawione tutaj etapy i zasady transportu są mniej więcej takie same dla każdego kursu.
Zacznijmy więc naszą podróż.

Pierwszy krok to zakup biletu, jak to zrobić znajdziecie w innym artykule opisującym poszczególne sposoby podróży. Gdy mamy już bilet w ręku, w dniu podróży udajemy się na wskazany uprzednio postój. Zazwyczaj należy być 15 min przed planowym czasem odjazdu, warto więc zadbać o to, by się nie spóźnić. Po przybyciu autokaru, udajemy się na jego początek w celu „autoryzacji”. Pilot sprawdzi nasze bilety, „odfajkuje” nasze nazwiska na liście pasażerów i wyda odpowiednie zawieszki na nasz bagaż, w celu jego późniejszej identyfikacji. Oznakowany bagaż odbiera od nas jeden z kierowców, umieszczając go w luku bagażowym. Od tej pory to przewoźnik odpowiada za nasze walizki. Z bagażem podręcznym zapełnionym kanapkami, napojami i słodyczami mającymi za zadanie umilić nam podróż, środkowym wejściem wchodzimy do autokaru. O ile nie mamy wykupionej specjalnej usługi związanej z rezerwacją miejsc, znajdujemy wolne, odpowiadające nam siedzenie i lokujemy się na nim jak najwygodniej.

Zdecydowana większość firm transportowych stosuje system przesiadkowy. Ze względów logistycznych nie jest możliwe, żeby jeden autokar podróżował po całej Polsce w celu zabrania pasażerów czekających w miastach od gór aż po morze. Dlatego kilka autokarów krąży po konkretnych rejonach naszego kraju, zabierając po drodze kolejnych klientów i zmierzając do punktu przesiadkowego. W naszym przypadku będzie to Chorzów, gdzie o ustalonej godzinie pojawi się kilka maszyn. To jest czas i miejsce na przesiadkę. Jednak bez obaw, że coś może pójść nie tak!. Wszystkie autobusy są ponumerowane, a obsługa przed dotarciem na miejsce przesiadki poinformuje nas szczegółowo kto do jakiego autokaru będzie się przesiadał. Nie martwcie się także o Wasz bagaż, zostanie on przeniesiony do właściwego numeru przez obsługę. Naszym zadaniem jest tylko zabranie jeszcze nie zjedzonych kanapek i przemieszczenie się do właściwego autokaru. Tam znów wybieramy sobie dogodne miejsce i zaprzyjaźniamy się z nim, gdyż to właśnie tutaj spędzimy najbliższe kilkanaście godzin. Ekipa autokaru skrzętnie sprawdzi czy liczba pasażerów się zgadza i czy każdy jest w tym właściwym. Pozwoli to uniknąć ewentualnej pomyłki, w wyniku której, zamiast do Londynu dojejchalibyśmy np. do Berlina 😉 Tak tak, bowiem zarówno AGAT, jak i inne firmy przewozowe w tym samym czasie realizują kursy do kilku krajów.

Po chwili zamieszania autokar rusza i rozpoczyna się właściwa część naszej podróży ku Wyspom Brytyjskim. Prawdopodobnie pilot przez mikrofon przedstawi załogę na pokładzie, omówi w skrócie plan podróży i przekaże wiadomości na temat co wolno a czego nie. A nie wolno przede wszystkim palić tytoniu pod żadną postacią. Alkohol z zasady także jest zakazany, ale jeszcze się nie spotkałem z problemem z kulturalnym wypiciem jednego piwka.

Jak wygląda sama podróż? Cóż, nie ma co ukrywać, że jest nieco nużąca i monotonna. Będziemy mogli obejrzeć kilka filmów puszczanych przez załogę, ale na ich wybór raczej nie mamy wpływu. No i nie spodziewajmy się kinowych nowości. Nie mniej jednak zawsze to jakaś rozrywka. Po zabraniu wszystkich pasażerów zdecydowana większość podróży odbywa się na autostradach, dzięki czemu autokar jedzie spokojnie, nie skręca nagle, nie tłucze. Można skupić się na filmie, książce, porozmawiać, czy po prostu się przespać.
Są oczywiście postoje z reguły związane z momentem zmiany kierowcy – średnio co cztery godziny, chociaż bywają częściej. To już oczywiście zależy od kierowców, od tego czy są jakieś spóźnienia i od wielu innych czynników. Na niektórych postojach mamy okazję dokupić coś do jedzenia, picia, na wszystkich możemy skorzystać z toalety. Palacze z ulgą wyjdą na dymka, a prawie każdy skorzysta z okazji do rozprostowania nóg i wykonania telefonu do mamy, siostry czy męża że „wszystko w porządku”.  Standardowy czas postoju to 10-15 minut „na siku i papieroska” jak to żartobliwie określają kierowcy, ale zdarzają się postoje półgodzinne i dłuższe, jeśli czas jest dobry.

Tak więc lwia część podróży przebiega wg tego samego schematu: jazda – krótki postój.  A jadąc, zawsze można „coś” zobaczyć. Jeszcze w Polsce mamy szansę ostatni raz przyglądnąć się polskim znakom, napisom, szyldom i zabudowom. W przypadku AGAT-u około 22:00 przekroczymy granicę niemiecką i wjedziemy na wzorcową autostradę, co od razu będzie wyczuwalne w komforcie jazdy. Tym samym rozpoczniemy najdłuższą i nie ma co ukrywać najnudniejszą część podróży. Niemiecka autostrada będzie nam towarzyszyć do rana. Dla nocnych marków niech pocieszeniem będzie, że za oknami co jakiś czas pojawią się rozświetlone zakłady produkcyjne, elektrownia, czy oddalone miasta. Niby nic, ale oko cieszy. Przekroczenie granicy Holenderskiej może nam umknąć, chyba że nasz włączony telefon wybudzi nas z drzemki dźwiękiem sms-a z informacją typu „witamy w Holandii”. Szybkim tranzytem przejedziemy do Belgii, gdzie na chwil kilka zatrzymamy się w Antwerpii żegnając część wysiadających pasażerów. Za oknami będzie już widno więc zarówno holenderskie wiatraki jak i belgijskie pastwiska z wielkimi stadami krów będą ciekawa odskocznią od znudzonego już wnętrza autokaru.

Mniej więcej w tym czasie obsługa zaproponuje nam kawę lub herbatę (do wyboru) a po autobusie rozejdzie się mieszanka zapachów kawy, ogórka kiszonego, sera, szynki i czego tam jeszcze ludzie nie będą mieli na śniadanie. Nasza mała autokarowa społeczność wybudzi się ze snu i rozpoczną się poranne polaków rozmowy.
W Belgii także nie zagościmy długo i znów nasze komórki, oraz znaki drogowe poinformują nas, że jesteśmy we Francji – ostatnim z krajów na naszej drodze ku Anglii. Tutaj zacznie się też najciekawszy, a dla niektórych nieco traumatyczny etap. wszak pokonać musimy Kanał La Manche. Co ciekawe, tak on się nazywa po tej stronie. Dla anglików jest to po prostu Kanał Angielski i radzę się przyzwyczaić akurat do tej nazwy.

Michał
Założyciel i administrator bloga Ponglish.eu. Na co dzień mieszka i pracuje w Anglii. Borykał się z problemami które sam teraz opisuje na tej stronie. Zadawał w internecie pytania, na które dziś udziela odpowiedzi.

1 Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*