Sindbad czy Agat? #1 Sindbadem z Anglii do Polski

Pierwsza część mojego testu największych przewoźników za mną. Dotarliśmy z żoną cali i zdrowi do Polski i będziemy mogli spędzić Święta z rodziną. Nie obyło się bez przygód ale najważniejsze, że przewoźnik dowiózł nas do celu. A jak to wyglądało? Zapraszam do lektury.

Data: 20.12.2017
Trasa: Maidstone (UK) – Sandomierz (PL)
Odległość: 1633km (wg. taryfy podanej na bilecie) 

Zakup biletów na Sindbad.pl

Wiadomo, że sezon około świąteczny to chyba największe w całym roku obłożenie linii Polska – Anglia, Anglia – Polska. Dlatego bilety kupiliśmy jeszcze w październiku. Koszt, to „jedyne”  £109 od osoby. Bywa taniej, ale na kursy przed samymi Świętami jakiekolwiek promocje zdarzają się bardzo rzadko. Bilety kupiliśmy na stronie www.sindbad.pl za pośrednictwem platformy voyager. Sama transakcja przebiegła bezproblemowo, a całość trwała jakieś 5 minut. Już po chwili dostaliśmy potwierdzenie i bilety w formie PDF i HTML na e-mail. Trudno przyczepić się do samej procedury, jest prosta i szybka. 

Wyjazd

Planowana godzina odjazdu to 16:30 czasu angielskiego. Zgodnie z zaleceniami przewoźnika, dokładając od siebie kilkuminutowy zapas, 0 15:10 zjawiliśmy się na parkingu autokarów przy autostradzie w pobliżu Maidstone. Spakowani i gotowi do drogi, wraz z kilkunastoma innymi osobami wypatrywaliśmy autokaru z napisem Sindbad. Czekaliśmy 10 minut, 20… 30… 40 minut… Grudniowa aura nas nie rozpieszczała, siąpił lekki deszcz, wiał wiatr, temperatura oscylowała w okolicach 7-8 stopni celcjusza a my czekaliśmy… Od razu muszę zaznaczyć, że osobiście mam w sobie duże pokłady zrozumienia dla opóźnień na trasach międzynarodowych zwłaszcza, jeśli autokar który ma nas odebrać jedzie przez zakorkowany Londyn. Nie mam już jednak większego zrozumienia dla braku jakiejkolwiek informacji o opóźnieniu! Dosłownie kilka metrów od nas znajdowały się drzwi do ogrzewanego pomieszczenia z restauracją, kawiarnią, poczekalnią i gazetami. Nikt z nas jednak nie odważył się opuścić przystanku, gdyż ze środka nie widać kiedy podjeżdża jakikolwiek autobus i bardzo łatwo było by przeoczyć ten właściwy. A wystarczył by jeden telefon, jeden sms z z informacją, że odjazd się opóźni żeby zaoszczędzić nam stania i czekania na zimnie. Informacji nie było, autokar przyjechał 40 minut po czasie. Sprawdzanie biletów, ładowanie bagaży, lokowanie pasażerów zajęło kolejne 15 minut i tak o 17:25 wyruszyliśmy w drogę.

Pierwszy etap podróży. Krótki etap…

Mimo opóźnienia, podróż zaczęła się obiecująco. Dostaliśmy dwa miejsca obok siebie w jednopoziomowym autokarze marki SETRA należącym do firmy Sindbad. Były to dobre, wygodne miejsca z dość dużą przestrzenią na nogi co dla mnie, jako dla osoby wysokiej jest bardzo ważne. Co nie mniej ważne było i podwójne gniazdko elektryczne co nie jest bez znaczenia przy długiej podróży. Miły i profesjonalny pilot kilka minut po odjeździe podszedł do nas i poinformował, że za około pół godziny będziemy musieli się przesiąść. Podał nam numer boczny autokaru do którego mamy wsiąść a dodatkowo wręczył nam karteczkę z tymże numerem. Karteczka to mała rzecz, ale duży plus i rozwaga ze strony przewoźnika. Ustna informacja zawsze może wylecieć z głowy… 😉 Pilot odbył taką krótką rozmowę z każdym z pasażerów z osobna, co odbieram jako naprawdę profesjonalne postępowanie. Na koniec jeszcze przez mikrofon przypomniał wszystkim że na karteczkach znajdą numer swojego autobusu i poinformował, że kilku jeszcze tam nie ma, ale że dojadą w maksymalnie 20 minut. O 17:45 dotarliśmy na duży parking w Folekstone (to ta miejscowość w której znajduje się Eurotunel) i trzeba było się pożegnać z wygodnymi miejscami z nadzieją, że kolejny autokar będzie nie mniej, a nawet i bardziej komfortowy. O ludzka naiwności…

Przesiadka

Wysiedliśmy z ciepłego autokaru na zimny, wietrzny i mokry od deszczu parking pełen ludzi. Wielu ludzi. Stało tam już kilka Sindbadowych autokarów i  dobrych kilka minut zajęło nam przeciśnięcie się przez tabuny czekających podróżnych żeby sprawdzić numery wszystkich maszyn w poszukiwaniu numeru 456. Ale jego nie było. Jeszcze nie było. Mając w pamięci słowa pilota, spodziewaliśmy się brakujących autobusów w ciągu najbliższych 20 minut, więc nie pozostało nam nic innego jak czekać. Więc czekaliśmy minut 20… 30… 40… Deszcz padał, wiatr wiał, ludzie się kłębili, a my czekaliśmy. A jako, że cierpliwość jest cnotą a każda cnota jest nagradzana, i my nagrodzeni zostaliśmy przyjazdem naszego, właściwego, 456-ego autokaru. Zabraliśmy wszystkie swoje bagaże (obsługa raczej ich nie przenosi) i udaliśmy się w kierunku naszego przeznaczenia na najbliższą dobę. Przeznaczeniem tym była piętrowa SETRA raczej nie należąca do Sindbada, a jedynie wynajęta do realizacji tego kursu. Znów pakowanie bagaży i lokowanie pasażerów przez przemiłą pilotkę której imienia nie pamiętam, a którą tutaj serdecznie pozdrawiam! Podobnie zresztą jak pana pilota z poprzedniego autobusu. Nie wiem jak inni piloci, ale ta dwója to prawdziwi profesjonaliści i dobre wizytówki firmy. Jeśli o mnie chodzi, powinni dostać dobrą premię na Święta! Ale wróćmy do tematu. Zmarznięci i zmoczeni skierowaliśmy się na wskazane miejsca i… tutaj zaczęły się schody, dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo nasze siedzenia znajdowały się na piętrze. Ale nie to był problem. Prawdziwym problemem była przestrzeń na nogi, a właściwie jej brak! Po zajęciu miejsca moje kolana niemal wbijały się w oparcie fotela przede mną! W tym autokarze było o dobrych kilka rzędów siedzeń za dużo. Od razu widać próbę maksymalizacji zysków przez upchnięcie jak największej liczby pasażerów, a co za tym idzie skasowanie jak największej kwoty za bilety. Było zwyczajnie ciasno, za ciasno. Można tak jechać przez 100, może 2o0 kilometrów, ale żeby 1600? Nic to jednak, póki co cieszyliśmy się że w końcu jest ciepło, nie pada nam na głowy, w końcu zaczynamy podróż i teraz będzie już z górki. O ludzka naiwności… O 18:50 opuściliśmy parking, na który przybyliśmy ponad godzinę temu. Wg rozkładu jazdy nasza podróż powinna już trwać prawie 2.5 godziny, a my jak do tej pory przebyliśmy jakieś 50 km…

Przeprawa 

Kilka zaledwie minut zajęło nam dojechanie do Eurotunelu, gdzie rozpoczęła się cała, typowa procedura, którą już kiedyś szczegółowo opisałem tutaj: Jak wygląda podróż Eurotunelem a która trwała niecałą godzinę, co nie było bardzo długim czasem, wierzcie mi na odprawach można spędzić i dwie godziny. O 19:50 nasz pociąg ruszył a miły pan kierowca zaprosił chętnych do pokładowego barku z napojami. I w tym miejscu zorientowaliśmy się, że… nie ma z nami pilotki! Od tej pory nasz kurs obsługiwała jedynie czteroosobowa załoga kierowców. Panowie byli kulturalni i mili. Jak już wspomniałem, jeden z nich obsługiwał barek, więc maksymalnie nudny przejazd pociągiem (za oknami widać jedynie ciemność) mogliśmy umilić sobie herbatą lub kawą ( 2 pln / 50 pensów / 50 eurocentów), lub zupką „gorący kubek” (4 pln / 1 funt / 1 euro). Pół godziny później, o 21:30 czasu środkowoeuropejskiego (20:30 czasu angielskiego), trzy godziny od wyjazdu z niedalekiego Maidstone, cztery godziny od planowanego czasu odjazdu, ze sporym opóźnieniem na karku wyjechaliśmy z Eurotunelu we francuskim Calais i rozpoczęliśmy właściwą część przejazdu.

Podróż

Pierwszy etap właściwej podróży czyli przejazd przez Francję, Belgię, Holandię i Niemcy był standardowy i niewiele się działo, bo i cóż dziać się mogło. Jechaliśmy w nocy i niewiele było widać. Cały ten etap przejazdu odbywał się na autostradach więc nie trzęsło i nie bujało na tyle, że spokojnie można było obejrzeć dwa filmy (tyle obsługa zdążyła wyświetlić przed ciszą nocną), czy zwyczajnie się przespać, a w zasadzie można by się przespać, gdyby warunki na to pozwoliły, ale do tego za chwilę wrócę. Co do filmów, nie był to żadne nowości a stare, odgrzewane kotlety jednak trudno się spodziewać w jakimkolwiek autobusie świeżych hitów prosto z kina. Na plus, że były to filmy na tyle dobre, że z przyjemnością można było popatrzeć. Miło było wrócić do takich hitów jak „Kiler” czy „Zróbmy sobie wnuka”.

Wyposażenie autokaru
Autobus jak już wspomniałem był ciasny a odstępy między siedzeniami uniemożliwiały przyjęcie jakiejkolwiek naprawdę wygodnej pozycji. Niewiele lepiej przedstawiała się sytuacja z przestrzenią na bagaż podręczny nad głowami. Półka była wąska i bardzo płytka, niewiele dało się tam schować. Biorąc pod uwagę że to zima, że każdy ma kurtkę zimową i bagaż podręczny, niemożliwe było żeby wszyscy mogli ulokować swoje rzeczy na półce. Dlatego i tak ciasną już przestrzeń między nogami wypełniały plecaki, torby i reklamówki. Podsumowując: komfort siedzenia był żaden. Kto nie zmieścił torby pod nogami, kładł ją w przejściu między rzędami foteli co sprawiało że jakiekolwiek przejście przez autokar wiązało się z akrobacjami których nie powstydziliby się profesjonalni cyrkowcy. Teraz się śmieję, ale próba pójścia do toalety w czasie jazdy była zwyczajnie niebezpieczna.

Skoro jesteśmy już przy toalecie, to tutaj nie mam nic do zarzucenia. WC na pokładzie było dość przestronne (jak na autokarowe warunki oczywiście) i czyste. I takie pozostało przez całą drogę. Kierowcy regularnie ją sprzątali, nigdy nie zabrakło też wody w kranie, ani papieru toaletowego. Tutaj naprawdę duży plus.

Obsługa
Jak wcześniej wspomniałem, na pokładzie nie było pilota, całą podróż obsługiwało czterech kierowców. Panowie byli kulturalni i uczynni. Z cierpliwością odpowiadali na każde, nawet najgłupsze pytania pasażerów i zawsze byli gotowi do pomocy. Złego słowa nie można powiedzieć na temat ich kultury czy profesjonalnego podejścia do pasażerów. Za kierownicą nie tracili swojego profesjonalizmu i prowadzili autobus pewnie i bezpiecznie, bez szaleństw czy ryzykownych prób nadrobienia zaległości. Niestety w tym momencie kończy się lista pozytywów które mogę wymienić, jednak z góry zaznaczam, że wszystko co za chwilę opiszę, nie wynikało, jak mi się wydaje, z winy kierowców.

Niestety szybko dało się odczuć brak pilota i fakt, że panowie kierowcy byli tylko (i aż) kierowcami. Przez całą drogę nie mieliśmy pojęcia gdzie i jak jedziemy, kiedy będą kolejne postoje itp. Nie było absolutnie żadnych komunikatów dla pasażerów. Niestety ale nie wszyscy pasażerowie mieli doświadczenie w podróżach międzynarodowych, nie wszyscy wiedzieli że postoje tradycyjnie są co 4.5 godziny przy okazji zmiany kierowcy. Nie wszyscy także wiedzieli że na pokładzie znajduje się toaleta. Może to wydawać się śmieszne, ale osoby które jadą pierwszy raz, zwłaszcza osoby starsze nie są przyzwyczajone do widoku WC w autobusie. Dobrym zwyczajem jest informowanie co i gdzie znajduje się w autokarze, oraz kiedy będzie następny postój.

Kierowcy zapominali także informować, że otwierają barek i będą serwować gorące napoje. I znów, dla niektórych nie jest oczywiste, że takie udogodnienia są przewidziane w czasie podróży. Zwłaszcza ci, którzy siedzieli na górze nie mieli o tym pojęcia. Osobiście rozmawiałem z trzema osobami które dopiero pod koniec podróży zorientowały się że mogą kupić sobie coś ciepłego do picia. Zwyczajnie komunikaty o nawet podstawowych i wydawać by się mogło oczywistych rzeczach powinny być obowiązkowym elementem każdej międzynarodowej podróży. Nie winię tutaj samych kierowców, wszak na co dzień ich zadaniem nie jest obsługa klienta a prowadzenie pojazdu. To brak pilota odpowiedzialnego za te sprawy dał się we znaki.

Postoje
Mam bardzo mieszane uczucia w tym temacie. Z jednej strony wszystko niby było ok, tzn postoje mniej więcej co 4.5 godziny, standardowo 10 min. przerwy. Ot typowy postój w długiej podróży. Można by się doczepić, że wszystkie przerwy organizowane były w miejscach z płatnymi toaletami co czasami może komplikować życie. Dlaczego? Połowa trasy przebiega przez kraje w których obowiązującą walutą jest euro i tutaj pojawia się problem. Jedziemy z Wielkiej Brytanii do Polski, więc w naszych portfelach znajdują się funty i/lub złotówki i nie każdy ma ze sobą europejskie drobniaki. Oczywiście starzy wyjadacze na trasie (jak nie chwaląc się ja) są na tę okoliczność przygotowani i mają kilka euro na toaletki, jednak nowi pasażerowie raczej na ten genialny pomysł nie wpadną. I znów odzywa się brak odpowiednich komunikatów. Przecież wystarczyło by przed postojem pod Eurotunelem poinformować pasażerów że będą potrzebne “obce” pieniądze.

Drugi problem z postojami wyniknął drugiego dnia podróży, gdzie między 9 rano a 16 był jeden króciutki, dosłownie trzy minutowy postój,  który nie wystarczył ani na skorzystanie z toalety, ani na dokupienie czegokolwiek do jedzenia. Takiej możliwości zresztą nie było już do wieczora, więc komu skończyło się jedzenie rano, skazany był na podróż z pustym żołądkiem. Gdy upycha się ludzi w ciasnym autokarze tak, że nie są się w stanie ruszyć, czy usiąść w miarę wygodnie, należałoby przynajmniej zadbać o regularne postoje dla “rozprostowania kości”, tutaj tego zabrakło.

Przejazd przez Polskę
O ile dotychczasowe problemy można jeszcze zrzucić na karb zbiegów okoliczności, problemów na trasie, czy jakichkolwiek innych powodów, o tyle to, co teraz opiszę, nie znajduje w mojej opinii żadnego sensownego wytłumaczenia…

Po przekroczeniu polskiej granicy przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy autokar zamiast na autostradę czy inną drogę szybkiego ruchu skierował się na zwykłą drogę krajową. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie mam na myśli, że część trasy przebiegała tą drogą. Mam na myśli że cała podróż przez Polskę odbywała się na zatłoczonych krajówkach pełnych rond, skrzyżowań, sygnalizacji świetlnych, obszarów zabudowanych i innych odcinków ograniczonej prędkości! I żeby było jasne: przez dłuższy czas nikt nie wysiadał, nie było żadnych punktów docelowych dla pasażerów, nie było żadnego powodu, żeby przejeżdżać przez kolejne większe i mniejsze miasta i wioski. A sytuacja w której autokar linii międzynarodowej jedzie jakąś wąską drogą obok Rodzinnych Ogrodów Działkowych to już jakieś kuriozum. Z każdą godziną obserwowaliśmy rosnące opóźnienie i obliczaliśmy o ile godzin później będziemy w domu. W pewnym momencie zaczęliśmy się zastanawiać, czy nasz autokar nie zakrzywia czasoprzestrzeni, lub nie znajduje się w jakiejś wyjątkowo złośliwej czarnej dziurze! Dla przykładu, na pytanie za ile będziemy w Kaliszu kierowcy odpowiadali, że za dwie godziny. Godzinę później na to samo pytanie padała identyczna odpowiedź czyli dwie godziny. I tak ciągle z dwóch robiły się trzy, z trzech cztery, a my mieliśmy wrażenie że zamiast zbliżać się do celu, oddalamy się od niego 😉

Średnia prędkość chwilami nie przekraczała 50-60 km/h. Serio Sindbadzie? Sześćdziesiątką na trasie międzynarodowej? 70 osób upchanych do granic możliwości autobusu, 109 funtów od głowy i nie dało się zapłacić za autostradę? Bo zakładam, że to powód ekonomiczny skierował nas na zakorkowane drogi krajowe.

Ja wiem, że logistyka to trudna sprawa. Ja wiem, że pasażerowie po drodze wysiadają i trzeba wjeżdżać do miast. Ale jeśli przez kilkaset kilometrów nikt nie wysiada, nikt nie wsiada to chyba można nadgonić trasą szybkiego ruchu, prawda?

 

Koniec podróży

Według oficjalnego rozkładu powinniśmy być w Sandomierzu o 19:15, byliśmy o… 23:55! To pięć godzin opóźnienia w dużej mierze spowodowany doborem trasy. Rzecz zupełnie bezsensowna i możliwa do uniknięcia. A przynajmniej możliwe było zredukowania opóźnienia do jakiś bardziej ludzkich i dopuszczalnych norm, jak godzina czy dwie… Ostatnie 8 godzin podróży to jazda bez jedzenia z rosnącą frustracją. A większość podróży to ścierpnięte nogi i bolące plecy.

Były pozytywy i mogło być naprawdę dobrze, tak naprawdę niewiele zabrakło. Jestem pewien że obecność pilota na pokładzie, trochę sensowniejszy dobór miejsc na postój i kilkaset kilometrów na autostradzie pozwoliłoby nam na szybsze dotarcie do celu, z pełnymi żołądkami i w miarę dobrymi humorami nawet mimo ciasnego autokaru. Jednak na tym kursie skumulowało się zbyt dużo niedociągnięć, co uczyniło podróż rosnącym z godziny na godzinę koszmarem…

Michał
Założyciel i administrator bloga Ponglish.eu. Na co dzień mieszka i pracuje w Anglii. Borykał się z problemami które sam teraz opisuje na tej stronie. Zadawał w internecie pytania, na które dziś udziela odpowiedzi.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*