Sindbad czy Agat? #2 Agatem z Polski do Anglii

Udało się. Wróciliśmy do domu, do Anglii po Świętach, jesteśmy wciąż cali i zdrowi a to znaczy, że obaj przewoźnicy wywiązali się z najważniejszej usługi, czyli dowieźli nas na miejsce. Dziś przyjrzymy się podróży z Polski do Anglii realizowanej przez firmę Agat. Gotowi do drogi? Zaczynamy. 

Data: 27.12.2017
Trasa: Tarnobrzeg (PL) – Maidstone (UK)
Odległość: 2151 km (wg taryfy podanej na bilecie)

Zakup biletów na Agat.eu

Podobnie jak w przypadku podróży do Polski, bilety zakupiliśmy jeszcze w październiku, cena pozytywnie zaskakująca –  £55.80 od osoby. Jak na okres świątecznego, wzmożonego ruchu to całkiem nieźle. Sama procedura zakupu prosta i szybka. Trudno się do czegokolwiek przyczepić. Bezpośrednio po dokonaniu płatności, otrzymaliśmy bilety na e-mail w formie PDF. 

Wyjazd.

Planowana godzina odjazdu z Tarnobrzega, to 10:40. I tutaj pierwsze pozytywne zaskoczenie. W momencie zakupu biletów, godzina wyjazdu ustalona była na 10:30, w międzyczasie musiał się lekko zmienić rozkład i wyjazd przesunięto o 10 minut do przodu, o czym zostaliśmy poinformowani sms-em na kilka dni przed dniem wyjazdu. Teoretycznie zmiana niewielka i można by się pokusić jedynie o informację na stronie www, czy FB, a w najgorszym wypadku pasażerowie poczekali by 10 min. dłużej, ale mimo wszystko informacja do klientów poszła. Plus dla Agat.
Przewoźnik zalecał być na dworcu 10 minut przed odjazdem, my tradycyjnie byliśmy 20 minut przed. Autokar Agatu podjechał dokładnie o 10:30, więc na 10 minut przed planowanym odjazdem. Odprawa pasażerów nie była długa i o 10:40 byliśmy gotowi do wyjazdu. Jednak… wyjechaliśmy z 10min. opóźnieniem, coś nie tak było z jednym ze świateł i panowie kierowcy starali się dokonać naprawy na własną rękę. O 10:50 ruszyliśmy w drogę. Zanim jednak wyjedziemy na dobre należy zauważyć jedną bardzo ważną (niezbyt pozytywną) rzecz: w Agacie obsługa nie wskazuje miejsc pasażerom. Każdy siada gdzie chce, lub może. Już na wstępie sprawia to problem parom, rodzinom, lub znajomym którzy wolą najbliższą dobę spędzić obok siebie, niż z całkiem obcymi ludźmi. Jedni z pierwszych pasażerów nie mają tego problemu, jednak im więcej ludzi w autokarze, tym trudniej nowym podróżnym znaleźć miejsca obok siebie. Poza tym jeśli na przystanku dla wsiadających jest przy okazji postój, najpierw wychodzą na przerwę ci którzy już jadą tym autobusem, a dopiero później wchodzą nowi podróżni. I ci nowi zwyczajnie nie wiedzą gdzie mogą usiąść, bo wszędzie leżą jakieś rzeczy. Częste są przypadki, gdy ktoś jedzie sam, ale „na wszelki wypadek” zajmuje swoimi bagażami oba siedzenia i spokojnie udaje się na przerwę. A nowi podróżni muszą czekać, aż autokar się wypełni, żeby móc zlokalizować wolne miejsce siedzące. To sprawia, że ciężko jest kierowcom wyjechać o czasie z postoju. A przecież wystarczy skorzystać z numeracji i z góry określić kto, gdzie siedzi.

Wyposażenie autokaru

Autokar którym, jak się później okazało, przyszło nam jechać do samej Anglii to leciwe już Volvo w kolorze białym. W środku miejsca tak średnio dużo… W zasadzie to mało. Żeby być uczciwym, to było go nieco więcej między fotelami niż w Sindbadzie, ale wciąż za mało, żeby móc mówić o komforcie podróży. Nie było też gniazdek elektrycznych, ale na taką ewentualność jestem zawsze przygotowany, więc miałem swój power bank. Nie mniej jednak w żadnym z autokarów Agatu nie ma gniazdek i na to należy być przygotowanym podróżując z tą firmą. Mała toaleta umiejscowiona została tuż przy środkowym wejściu. Barek z gorącymi napojami znajdował się za siedzeniem pilota co nie jest najlepszym rozwiązaniem (o tym dlaczego już za chwilę) i nie można z niego korzystać w dowolnym momencie, jedynie w wyznaczonym przez obsługę czasie. Za to półki nad siedzeniami były naprawdę sporych rozmiarów tak, że każdy spokojnie mógł tam zmieścić bagaż podręczny, kurtkę, płaszcz czy co tam jeszcze i nikt niczego nie musiał trzymać na kolanach.

Pierwszy etap podróży – zbieranie pasażerów.

Po wyjeździe z Tarnobrzega kierowaliśmy się w stronę Chorzowa po drodze zabierając pasażerów z kolejnych miast. Na pokładzie nie było pilota, ale to normalna praktyka dla Agatu, u nich to kierowcy odpowiadają za obsługę pasażerów na każdym kursie. Po około 3 godzinach jazdy zajechaliśmy na postój na autostradzie niedaleko Krakowa. Tak tak, na autostradzie. Zdecydowana większość trasy przez Polskę odbywała się na autostradach, Zjeżdżaliśmy z nich tylko żeby wjechać do miasta po pasażerów. Ale wróćmy do postoju. Gdy tylko autokar się zatrzymał, kierowca ogłosił 30 minut przerwy, poinformował gdzie znajdują się toalety, a gdzie bar z jedzeniem. Niby nic ważnego, ale już na wstępie dostaliśmy sygnał, że dla tych kierowców obsługa klienta to taka sama codzienność, jak prowadzenie autobusu. 
Po przerwie przejechaliśmy przez Kraków zabierając ostatnich pasażerów i ruszyliśmy prosto do Chorzowa, do punktu przesiadkowego.

Przesiadka

Do Chorzowa zajechaliśmy o 15:50. Jeszcze przed dojazdem na parking kierowca wyczytywał kto do jakiego autobusu musi się przesiąść. Osobiście bardziej przypadła mi do gustu praktyka w Sindbadzie, gdzie pilot rozmawia z każdym pasażerem, informuje go gdzie ma się przesiąść i dodatkowo wręcza kartkę z numerem autokaru. W Agacie zadowolić się musimy komunikatem od kierowcy. Niestety zrobiło się małe zamieszanie, bo nie każdy wszystko dosłyszał, ktoś czegoś nie zrozumiał i kilka osób na raz próbowało „dokrzyczeć się” do kierowców. Koniec końców, po dwukrotnym przeczytaniu listy przesiadkowej każdy już wiedział jakim autokarem jedzie dalej. My mieliśmy to szczęście, że nie musieliśmy się przesiadać. Autobus do którego wsiedliśmy w Tarnobrzegu, jechał właśnie do Anglii.

Cała procedura przesiadkowa niewiele różniła się od tej z Sindbada z tą różnicą, że tutaj to obsługa przenosi bagaże z luku, pasażer ma za zadanie zabrać jedynie swój bagaż podręczny. Ponieważ nie wszystkie jeszcze autokary dotarły, przerwa przedłużyła się do godziny 17:00. kiedy to nasz autokar wyruszył z Chorzowa w kierunku granicy.

Podróż przez Polskę

Po wyjeździe z Chorzowa zabraliśmy jeszcze kilku pasażerów min. z Wrocławia, skąd skierowaliśmy się już bezpośrednio w kierunku granicy z Niemcami. Gdy byliśmy już w komplecie, kierowcy z którymi przyszło nam podróżować już do samej Anglii przedstawili się przez mikrofon. Zostaliśmy poinformowani gdzie i kiedy będą kolejne postoje, gdzie znajduje się toaleta na pokładzie i jak z niej skorzystać, a także zostaliśmy zaproszeni na bezpłatną kawę lub herbatę i coś słodkiego. I tutaj mam nieco mieszane uczucia. Z jednej strony to fajnie że nie muszę płacić za gorące napoje (w sumie to i tak za nie zapłaciłem w cenie biletu), z drugiej strony wydawanie ich w czasie jazdy nie jest ani zbyt komfortowe, ani bezpieczne. Zdecydowanie lepszym pomysłem wydaje się serwowanie napoi na postoju. Nic to, ważne że są i że nie trzeba szukać drobnych w portfelu. Także po przesiadce kierowcy uruchomili telewizor i mogliśmy oglądnąć kilka filmów, nie najnowszych, nie najstarszych, takie o zwykłe wypełniacze czasu, głównie amerykańskie hity sprzed kilku lat.

Między Wrocławiem a granicą był jeszcze jeden postój (na ich ilość nie można narzekać, jeśli chodzi o „polską” część podróży), który miał trwać 10 minut, a przedłużył się do niemal pół godziny. Znów pojawił się problem ze światłem i znów kierowcy próbowali go naprawić. Na szczęście im się to udało i z lekkim opóźnieniem wyruszyliśmy w ostatni etap przejazdu przez Polskę.  Po raz kolejny zaserwowana nam została kawa i herbata, zabraliśmy jeszcze dwójkę pasażerów i przed godziną 22 zameldowaliśmy się na stacji benzynowej kilka kilometrów od granicy. Tutaj mieliśmy ostatni postój w Polsce, który trwał 20 minut. To też ostatnia okazja na zrobienie lekkich zakupów „na drogę” załatwienie potrzeb toaletowych i podzwonienie do rodziny bez konieczności korzystania z roamingu (w sumie i tak obecnie bezpłatnego). Po dwudziestu minutach zapakowaliśmy się wszyscy do autokaru i rozpoczął się najnudniejszy etap jazdy.

Tranzyt

Między polską granicą a Eurotunelem nie działo się praktycznie nic.  Ten etap podróży kierowcy nazywają tranzytem, gdyż przez wiele, wiele godzin nikt nie wsiada i nikt nie wysiada. Tranzyt odbywa się kolejno przez: Niemcy, Holandię, Belgię (gdzie jest jeden przystanek dla wysiadających) i Francję. Postoje na tym etapie odbywały się równo co 4.5 godziny czyli przy okazji obowiązkowej zmiany kierowców. Dwa postoje mieliśmy w Niemczech, na parkingach przy autostradzie z (co ważne) bezpłatnymi toaletami. Trzeci postój został nam zaserwowany w Belgii kilkadziesiąt kilometrów przed Antwerpią. Ten postój był nieco dłuższy, można było znów uzupełnić zapasy w sklepie, czy nawet kupić coś ciepłego do jedzenia. Niestety ale tutaj toalety były płatne i jeśli ktoś nie miał przygotowanej waluty euro (kierowcy Agatu wzorem kolegów z Sindbada zapomnieli odpowiednio wcześniej poinformować o konieczności posiadania euro) musiał się zadowolić klitką zwaną toaletą w autokarze. Po odświeżającym postoju podjechaliśmy jeszcze do Antwerpii gdzie zostawiliśmy kilku pasażerów i skierowaliśmy się już bezpośrednio w kierunku Eurotunelu we Francuskim Calais. W międzyczasie kierowcy zaserwowali nam poranną kawę i herbatę i na nowo rozpoczął się „maraton filmowy”.

Przeprawa

Na teren Eurotunelu wjechaliśmy kilka minut przed godziną 10 rano. Wtedy jeden z kierowców dokładnie wytłumaczył całą procedurę kontroli granicznej i przeprawy, opisał czego mamy się spodziewać, co wolno, a czego nie wolno w pociągu i podał orientacyjne czasy: o której wyjedziemy z Eurotunelu i o której mniej więcej będą pierwsze postoje dla wysiadających. Po raz kolejny duży plus dla Agatu za komunikację z pasażerami.

Sama procedura przeprawy była jak najbardziej standardowa, a szczegółowo opisałem ją w artykule Jak wygląda podróż Eurotunelem. Po angielskiej stronie wyjechaliśmy kilka minut przed 11 tutejszego czasu (12 czasu polskiego) i bez większych trudności wyskoczyliśmy na autostradę i rozpoczęliśmy ostatni, najkrótszy etap naszej podróży. 

Koniec podróży

Do Maidstone dotarliśmy o 12:40 czasu angielskiego czyli… na czas. Mimo opóźnień na trasie, kierowcom udało się nadrobić stracone minuty i dowieźć nas punktualnie do miejsca docelowego. Kilka minut przed postojem jeden z kierowców poinformował, że zbliżamy się do Maidstone i podziękował za wspólną podróż. Po raz kolejny nie zawiodła komunikacja z pasażerami i po raz kolejny obsługa zadbała o szczegóły jak informowanie o najbliższym postoju i miejscu gdzie się odbędzie. Przecież ktoś mógł jechać do Anglii pierwszy raz i nie koniecznie wiedzieć gdzie ma wysiąść. Wcześniejsza informacja pozwala przygotować się do wysiadki odpowiednio wcześniej, dzięki czemu postój nie przedłuża się niepotrzebnie, bo pasażerowie próbują spakować swój bagaż podręczny. Tak się właśnie unika wielu małych opóźnień, które sumują się w jedną wielką obsuwę… Panowie kierowcy wydali nam nasze bagaże, podziękowali za wspólną podróż i odjechali w kierunku Londynu.

Wkrótce podsumowanie obu podróży i porównanie usług Agatu i Sindbada, a jeśli ktoś jeszcze nie przeczytał o przygodach w autokarze Sindbada polecam artykuł: Sindbadem z Anglii do Polski

 

 

Michał
Założyciel i administrator bloga Ponglish.eu. Na co dzień mieszka i pracuje w Anglii. Borykał się z problemami które sam teraz opisuje na tej stronie. Zadawał w internecie pytania, na które dziś udziela odpowiedzi.

2 Komentarze

  1. Myślę, że dużo rozsądniejszą opcją, jest wybrać się własnym autem do PL.
    Aby wróciło się paliwo można zabrać ludzi z blablacar.
    Przetestowałem i wyszedłem na zero 🙂

    • Zgadzam się. Jednak nie każdy ma samochód, nie każdy też chce prowadzić przez kilka – kilkanaście godzin. Niektórzy po prostu chcą usiąść i niczym się nie martwić. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*