W Anglii jest inaczej. Wiem, że się powtarzam i podobnych zwrotów używam w niemal każdym artykule, ale tutaj jest naprawdę inaczej! Inni są ludzie, inne domy, inny sposób zycia, pracy i rekreacji. Język też jest inny ale to akurat dla wszystkich jest oczywiste. Niektóre różnice nie rzucają się w oczy, inne zmuszają nas do krzyku w myślach „gdzie ja jestem”. Dziś omówimy sobie kilka różnic. Jedne od początku sprawiają kłopot inne budą śmiech czy politowanie, innych jeszcze żaden zdrowy Polak nie jest w stanie zrozumieć i za każdym razem zadaje sobie pytanie „dlaczego”. Wszystkie one natomiast zmuszają nas do zmiany w większym lub mniejszym stopniu sposobu życia. Zapraszam do lektury.
Zacznijmy sobie od podstawy, coś co wiecie i co wie cały świat. W Anglii jeździ się lewą stroną ulicy. Jest to problem zarówno dla polskich kierowców, jak i pieszych. Nawet jeśli nie mamy samochodu, przez pierwsze kilka dni, czy tygodni przy wejściu na jezdnię czyha na nas niebezpieczeństwo. Jak bowiem pozbyć się wpajanego od dziecka nawyku sprawdzenia przede wszystkim czy nic nie nadjeżdża z naszej lewej strony? Chyba każdy pamięta już w przedszkolu wpajaną zasadę „popatrz w lewo, potem w prawo a następnie jeszcze raz w lewo”. Cóż, tu jest odwrotnie. Kierowcy oczywiście mają gorzej i na początku muszą bardzo się skupiać. Nie dość, że jadą po lewej stronie, to jeszcze siedzą po prawej i biegi zmieniają lewą, a nie jak się nauczyli, prawą ręką. Da się przyzwyczaić, ale to wymaga czasu.|
Ważne! Nigdy, naprawdę nigdy nie pytajcie anglika o to, czemu jeżdżą lewą stroną, a tym bardziej nie podkreślajcie, że to jest „odwrotnie”. Można tym kogoś naprawdę urazić. Serio. W sumie to na każdym kroku należy uważać rozmawiając z Anglikiem, bo można ich urazić na wiele sposobów. Nie dlatego, że są specjalnie obrażalscy, ale z powodu ich wrodzonej i wyuczonej od dziecka kultury, nawet jeśli jest sztuczna i wymuszona. Kwestii angielskiej wrażliwości poświęcę osobny artykuł. Wróćmy do tematu. Anglik zapytany o ruch lewostronny prawdopodobnie stwierdzi, że jest to normalne i to na reszta świata się myli jeżdżąc stroną prawą.
Skoro już jesteśmy w temacie około szosowym warto wspomnieć, że nie musicie czekać na zielone światło, żeby przejść przez jezdnię. Te są bardziej informacją niż nakazem dla pieszego. Należy się oczywiście kierować zdrowym rozsądkiem, ale jeśli nic akurat nie jedzie, śmiało możemy przejść nawet na czerwonym. Zresztą ta sama zasada obowiązuje na każdym innym odcinku ulicy. Nie jest niczym wyjątkowym, gdy kierowca widząc nas zatrzyma się i pozwoli przejść mimo, że nie stoimy ani na światłach, ani na żadnym innym oznaczonym przejściu dla pieszych. Znów – ta Angielska kultura.
Polscy kierowcy zwłaszcza ci którzy niedawno tutaj przybyli często przeżywają osobisty dramat na drodze. Nie tylko z powodu lewostronnego ruchu. Bo musicie wiedzieć, że Anglikom się nie śpieszy. O ile na autostradach, czy drogach ekspresowych docisną gazu, o tyle w mieście czy na małych bocznych droga jeżdżą zgodnie z przepisami czyli… powoli. Nikogo nie dziwi cały sznur samochodów posuwający się leniwie, ale płynnie do przodu. Manewr wyprzedzania na tych lokalnych drogach jest rzadkością. Inna sprawa, że często nie ma jak i gdzie wyprzedzać. Wiele małych dróg jest wąska i kręta i często brakuje poboczy. Te naprawdę wiejskie drogi mimo, że asfaltowe, potrafią być szerokości niewiele większej niż samochód, obrośnięte żywopłotami z dwóch stron i kręte bardziej niż tor kartingowy.
Dobra, schodzimy z jezdni i idziemy do domu. Tu też jest inaczej a różnicę zobaczycie na od razu o ile trafiliście do jednego z typowych i nie najnowszych angielskich domów. Jest bardzo możliwe, że wchodząc do takiego mieszkania nie zobaczymy… przedpokoju! W tak bardzo popularnych niskobudżetowych bliźniakach, w wielu mieszkaniach czy domach nie ma przedpokoju na wejściu. Jego rolę pełni salon, nierzadko połączony z kuchnią. Wchodzi się z niego bezpośrednio do innych pomieszczeń jak kuchnia (o ile jest osobna) innych pokoi czy schodami na piętro. O tym, jak dokładnie wyglądają angielskie mieszkania omówimy sobie innym razem, dziś skupiamy się na różnicach. Dodam tylko, że przeprowadzając się tutaj musicie przyzwyczaić się do wykładzin. Są wszędzie. W moim mieszkaniu wykładzina jest nawet w kuchni, a domyślacie się jakie to jest niewygodne.
Gniazdka elektryczne. Te są naprawdę przedziwne! Wtyczki mają trzy bolce i to płaskie. Dwa równoległe u dołu i jeden u góry. Dwa dolne służą do przewodzenia prądu, górne jest uziemieniem. I oczywistym jest, że do takiego gniazdka nie pasuje nasza polska wtyczka, więc jadąc na Wyspy należy zaopatrzyć się w odpowiednią przejściówkę jeśli zabieramy jakąś elektronikę. Jeśli jednak kupicie cokolwiek na prąd już tutaj musicie pamiętać, że każda wtyczka posiada bezpiecznik który potrafi się spalić. Zanim polecicie do serwisu, czy wyrzucicie „ten złom” na śmieci, wymieńcie bezpiecznik. Jest wysoce prawdopodobne, że suszarka czy odkurzacz zaczną na nowo działać.
Gniazdka nie dość, że są dziwne, to na dodatek nie ma ich w łazience. Nie ma i już. O bezpieczeństwo chodzi, żeby nie zalać wodą i nie zostać porażonym prądem. Jakież było moje zdziwienie drugiego dnia w Anglii, gdy chciałem rano się ogolić moją maszynką elektryczną. Zabrałem maszynkę, zabrałem przejściówkę i pomaszerowałem do łazienki. Chyba z pięć razy przeglądnąłem każdy centymetr ścian i podłogi. Panie mogą zapomnieć o suszeniu włosów w łazience czy słuchaniu radia podczas relaksacyjnej kąpieli. Chyba, że radio jest na baterie.
Tak, tutaj dbają o bezpieczeństwo. Do tego stopnia, że w łazience nie dość, że nie ma gniazdek to nie ma też normalnego włącznika światła. Żeby stała się jasność, należy energicznie pociągnąć za zwisający tuż obok drzwi sznurek. To tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał wyłączyć światło mokrą ręką. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Skoro nie ma gniazdek, to pewnie zapytacie jak podłączają pralkę? Otóż nie podłączają, a przynajmniej nie w łazience (zdarza się pralka w łazience ale niezwykle rzadko i podłączona w inny sposób niż tradycyjne gniazdko. Wiadomo – bezpieczeństwo). W Anglii pralki stoją w piwnicy (tudzież pralni) o ile to duży dom, lub w… kuchni. Tak, w kuchni. Jest zlew, obok kuchenka, zmywarka i pralka właśnie. Pani domu może prać i gotować w jednym czasie i miejscu. Raj dla męskich szowinistów 😉 A i to nie jest takie pewne, gdyż może zdarzyć się mieszkanie bez pralki. Nie dlatego, że właściciela nie stać, a dlatego, że mieszkanie może być na to za małe. Popularne (bo tanie) bywają małe studia (kawalerki) które czasami nie przekraczają 14 metrów kwadratowych. Wybierając między pralką a kuchenką, chyba lepiej wstawić kuchenkę, prawda? Nie stanowi to większego problemu, gdyż w każdym mieście są pralnie, gdzie można przyjść z własnym praniem, kupić porcję proszku i wyprać swoje brudy. Niektórzy twierdzą, że wychodzi to taniej niż zakup pralki i koszt pożeranego przez nią prądu. Czy tak jest naprawdę, tego nie wiem. Jeśli spotkacie kogoś na ulicy z koszem na bieliznę z którego wystaje skarpetka, nie obracajcie się za nim jakbyście zobaczyli ufo, to normalny człowiek który idzie zrobić pranie i gwarantuję, że nie uciekł z domu wariatów.
Wróćmy jednak do łazienki, bo tam jeszcze jedno cudo. A właściwie dwa. Dwa krany. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie mam na myśli jedynie dwóch kurków, mam na myśli dwa krany w jednym zlewie, czy wannie. Z jednego leci woda zimna, a z drugiego gorąca, naprawdę gorąca. Jedyną możliwością regulowania temperatury jest zatkanie zlewu korkiem i wypełnienie go w połowie zimną i w połowie gorącą wodą. Czemu tak jest? Nie mam pojęcia. Słyszałem tyle opinii na ten temat, że ciężko mi wybrać tę najbardziej prawdopodobną. Dość sensownie brzmi teoria o różnych ciśnieniach wody ciepłej i zimnej w jakim stopniu było to podwaliną dwóch kranów tego nie wiem.
Prąd na monety! To moja ulubiona scena z jednego odcinka Jasia Fasoli. Pamiętacie, jak kupił telewizor? Wrócił z nim do domu, wrzucił kilka drobniaków do automatu przy drzwiach i stała się jasność. Dziś oczywiście nikt już nie montuje automatów na monety w mieszkaniach, ale sama idea nie przepadła. Prąd i gaz można kupować jak doładowania telefonu. Należy udać się do sklepu czy na pocztę ze specjalnym kluczem, bądź kartą i doładować dowolną kwotą. Następnie w domu trzeba taki klucz, czy kartę włożyć w odpowiednie urządzenie, aby zyskać dostęp do energii czy gazu. Jeśli ktoś zapomni, w środku filmu może zostać bez prądu.
Wyżej przedstawione przykłady to tylko część różnic między naszymi krajami. Jest ich dużo więcej i spodziewajcie się kolejnego artykułu w tym temacie. Opowiem Wam w nim min. o angielskich pieniądzach bo to naprawdę ciekawy temat.
w Polsce tez jest prąd na doładowania na kartę..
Ruch lewostronny akurat jest normalny , to reszta europy wymyslila sobie prawostronny . Takze to raczej nam anglik moze powiedziec ze dziwnie jezdzimy